Listo do o. Honorata (2)

2.

Opinia Anieli Róży Godeckiej w kwestiach poruszanych w korespondencji z Fryburga, którą otrzymał bł. Honorat Koźmiński. Trudno dokładnie ustalić autorstwo i treść tych listów. Wiadomo jedynie, że o. Honorat miał kontakty z Antonim Wysłouchem, który wygłaszał odczyty o tematyce społecznej na Uniwersytecie Katolickim we Fryburgu, a także z ks. Jerzym Matulewiczem, absolwentem tej uczelni. Prawdopodobnie był to także czas kształtowania się poglądów o. Antoniego Wysłoucha OFMcap, który oscylował w kierunku modernizmu.
Na kanwie wspomnianej korespondencji z Fryburga, Aniela Róża Godecka przeprowadza swego rodzaju apologię rodzimych, polskich, pomysłów na rozwiązanie kilku problemów społecznych. Przedkłada m.in. własne projekty organizacji palcówek wychowawczych dla dziewcząt, a także coś w rodzaju zakładów poprawczych dla chłopców ze światka przestępczego. Pierwszą z propozycji kieruje do własnego Zgromadzenia, zaś drugą stawia jako zadanie dla Zgromadzenia Braci Sług Maryi Niepokalanej. List zawiera zwięzłą charakterystykę systemu wychowawczego, który preferuje Sługa Boża. Ponadto wskazuje kierunek resocjalizacji nieletnich przestępców. Nieco naiwnie natomiast brzmią postulaty odnośnie systemu więziennictwa.
Tekst powstał w 1904, co łatwo określić na podstawie treści – Sługa Boża pisze o tym, co jest obecnie, czyli po 16 latach od powstania Zgromadzenia. Był to czas, kiedy pełniła ona funkcję przełożonej generalnej Zgromadzenia, a zarazem osobistej sekretarki bł. Honorata Koźmińskiego.

B.m.i w. w P. S.[1]
Błogosławcie
Ojcze Najdroższy,
Przeczytałam te listy z Fryburga – co prawda, to nie znalazłam tam nadzwyczajnych rzeczy, bo u nas się to praktykuje od założenia Zgromadzenia, że wszystkie siostry bez wyjątku są brane do robót prostych, jak pranie, sprzątanie, noszenie wody, posługiwanie, pomaganie w kuchni, nawet najdelikatniejsze nie są wolne od tego – choć naturalnie stosownie do swoich sił robić muszą. Angela, Leona, Serafina, Bernarda i inne nosiły wodę z Wisły, jak były na próbie, i teraz, chociaż są Dyskretkami, robią najprostsze roboty i nie czekają, aż po nich kto sprzątnie. A drugi chór nasz to jedynie pacierzami się różni, bo jak potrzeba, to pierwszochórowa robi w kuchni, a drugochórowa siedzi w pracowni i pomaga w pracy. Ja sama, jak byłam na świecie i dawałam lekcje, to sama wycierałam podłogę w swoim pokoju co dzień, pomimo że służąca od tego była. Więc to są rzeczy bardzo zwyczajne.
Od dawna już w mojej głowie powstała myśl, która mnie ciągle prześladuje, a którą odpychałam jako mrzonkę i owoc mojej bujnej wyobraźni, mianowicie że my Polacy latamy szukać po Sasach i Prusach nie wiadomo czego, tracimy pieniądze nma różne fatałaszki, choćby i artystyczne, a mamy w kraju tyle skarbów odłogiem leżących i na marne idących, o których nikt nie myśli. Łatwo Ojcu domyślić się, znając mnie jako dzieciarkę[2], o co mi chodzi. Właśnie o dzieci, których jest jak mrowia, zdolnych, sprytnych, z których mogliby wyrobić się genialni ludzie (można sądzić o tym nawet z ich łobuzerskich pomysłów, że gdyby były pokierowane w inną stronę, to by również obfity plon wydały), a tymczasem wychodzą z nich złodzieje, nożowcy, a z dziewczynek ulicznice ostatniego rzędu.
Z tych wszystkich myśli powstał w mojej głowie plan Zakłądu dla Dziewczynek, ale nie taki, jakie istnieją u nas, z których w każdym widzę braki, bo albo przeładowują nauką i tolerują próżność, albo zaniedbują naukę, zakuwają ręczną pracą, a zamiłowanie próżności wyradzają jeszcze większe. Ja myślę, że na nasze czasy najwłaściwszym byłoby urządzić zakład na świeżym powietrzu, z dużym ogrodem, brać dzieci od lat trzech na stałe, prowadzić je naprzód sposobem freblowskim[3], starając sięw każdym razie, aby nawet dziecinne ich prace były zawsze choć na pozór użyteczne, np. żeby dzieci zamiast grzebać w piasku, mogły mieć grządki w ogrodzie, które musiałyby skopać (naturalnie poprzednio skopane przez kogoś starszego), potem cokolwiek na nich posadzić albo zasiać, co dzień koneweczką polewać, potem pod okiem starszej dziewczynki pleć itp., a w końcu zebrać owoce swojej pracy. Od lat sześciu żeby dzieci się uczyły pracować i zapracowywać na chleb – są roboty, które małe dzieci mogą robić, zamiast gałganki przebierać i o lalki się kłócić. Od lat sześciu również żeby się zaczynały uczyć systematycznie w pewnych wieczornych godzinach, w innych godzinach żeby miały ruchliwą pracę też pożyteczną jaką, żeby dziecko się nauczyło przechodzić od jednej pracy do drugiej i nie szukało rozrywek, których nasze świdrowate polskie dzieci nie potrzebują, bo zanadto są żywe. Tylko w niedzielę po nieszporach żeby były zabawy rozmaite i ruchliwe, i łamigłówki, itp., bo i to potrzebne, żeby znalazłszy się w towarzystwie, umiały czas przepędzić przyzwoicie i z pożytkiem. W dalszym ciągu większe dzieci żeby miały regularnej nauki według programu przez 5 miesięcy zimowych, a przy tym żeby każda miała zajęcie przy żywym inwentarzu domowym, to jest żeby pomagała wieprzom jeść dawać, krowy doić, kury paść, śnieg rozgrzebywać na podwórzu w braku innej roboty itp. W przeciągu reszty miesięcy wiosennych i letnich żeby miały najwyżej po 2 godziny umysłowej pracy, aby nie zapomnieć tego, co się nauczyły, a resztę czasu w ogrodzie, w polu, w ogóle przy gospodarstwie wedle sił każdej. Jeszcze starsze dziewczynki żeby były używane do kuchni, do prania i innych podobnych robót, i tak do lat szesnastu; żeby każda szesnastoletnia dziewczynka przeszła kurs naukowy przynajmniej trzyklasowy (a im która wolniejsza, tym więcej), a przy tym żeby umiała wszystko w domu i koło siebie zrobić i nie wstydziła się tej pracy.
U nas dlatego zło się czepia dzieci i starszych, że każdy tylko połowicznie jest wyuczony, np. dziecko, co je pędzą do nauki, w wolnym czasie zbija bąki – ciągłe zabawy mu się sprzykrzą i zaczyna płatać różne figle i psocić, bo nie umie sobie zająć pożyteczie czasu wolnego od nauk, a jak podrośnie, zapełnia ten czas rozrywkami grzesznymi. Z drugiej strony, taki szewcki chłopak, albo inny rzemieślnik lub robotnica, osiedziawszy na stołku swoją pańszczyznę, a nie mając pojęcia o jakiejkolwiek pracy umysłowej, również używa tego czasu wolnego na rzeczy złe i szkodliwe. I przez to we wszystkich warstwach społeczeństwa szerzy się rozpusta i niewiara, że ludzie zapominają, że są złożeni z duszy i ciała, i kształcą albo jedno, albo drugie. Niemcy niby praktycznie swoje dzieci wychowują, ale to są też domy budowane na piasku dla braku fundamentu religijnego, wiec im z tego tylko pazury rosną i drapieżstwo się powiększa.
Jeszcze jedno trzeba byłoby w takim zakładzie zaprowadzić, mianowicie ubiór nie miejski, ale po prostu nasz krakowski chłopski strój, który jest i ładny, i wyklucza kapelusze, i inne stroje zbytkowne, a więc podług mnie najskuteczniej będzie w stanie zapobiec próżności, a w dodatku zrównać różnice pomiędzy dziećmi.
Teraz Ojcu najdroższemu powiem, co mi jeszcze w głowie utkwiło. Otóż odkąd ten dom w Tomaszowie kupiony, weszła mi w głowę myśl, żeby urządzić w nim zakładzik podług tego mojego planu i wziąć na początek ze trzy dziewuszki, sierotki po tych biedakach robotnikach, co ich na Daleki Wschód popędzili – żeby mi kto w tym dopomógł materialnie, to by ten interes prędzej poszedł i można by wiecej dzieci wziąć, i kawałek ziemi dokupić dla założenia ogrodu przy tym domku, ale ponieważ takich hojnych ludzi względem fabrycznych nie ma, trzeba liczyć tylko na Opatrzność Boską, a ten dom i tę trójkę (na cześć Trójcy Przenajświętszej) chciałabym ofiarować Matce Bożej jako dar jubileuszowy, żeby Ona była Panią i Opiekunką tego zakładu. Od bardzo dawna marzę o czymś podobnym i dzieci ciągle się nas trzymają, ale to nic nie było warte, bo siostry nasze jedne nie rozumieją mnie, a inne nie lubią dzieci i nie umieją pogodzić pracy nad nimi z innymi obowiązkami, nad czym boleję w cichości, bo mam mocne przekonanie, że w tym młodym pokoleniu odrodzi się Polska, jeżeli ono będzie tak prowadzone w pracy i bez fanaberii, jak to wyżej napisałam. W Chyliczkach rozbudzili zamiłowanie do tej pracy w naszych siostrach, z czego jestem bardzo szczęśliwa, ale z drugiej strony porobili z nich rozbawione i rozśpiewane panny – trzeba będzie to unormować, jak przyjadą. Ma przyjechać tutaj do nas ta stara Adela Rokicka[4], co dawniej do Sercanek należała, a teraz od roku do nas. Stara to babina, ale kontenta z niej jestem, bo mam w Bogu nadzieję, że ona poprowadzi naukę tych sierotek systematycznie, czego moje Panie nie potrafią, bo same uczyły się po gospodarsku tylko, a teraz trudno je przerabiać, choć bardzo chętnie się uczą i dotąd zdolne są.
Jeszcze dużo czasu upłynie, zanim te moje marzenia będą urzeczywistnione, ale nadziei w Bogu nie tracę, patrząc na różnicę, jaka jest obecnie w naszym Zgromadzeniu, w porównaniu do tego, co było lat 16 temu – więc ufam Bogu, że za lat 16 wyrobi się wszystko i postąpi naprzód, i będzie szło coraz dalej. Żeby nam kto ofiarował 10.000 rubli, jak Sługom Chorych, to by można było dużo w tym kierunku zrobić. A potem jak taka dziewczyna – jak to mówią – wyedukowana na wszystkie strony pójdzie za mąż, to zupełnie inne życie i w rodzinie jej będzie, i rzeczywiście klasa robotnicza się odrodzi, a która pójdzie do zakonu, to też będzie dobrym nabytkiem. Ja to wiem po sobie – byłam od dziecka w karności prowadzona, więc i w zakonie z tej strony trudności nie miałam, dzięki Bogu.
Jeszcze jedną rzecz zaprowadziłabym w tym naszym zakładzie, mianowicie ze same miejscowe wychowanki trzymałabym, a przychodnie – gdyby były – to osobno, żeby żadne obce wpływy nie psuły nam naszych dziewcząt, a od przychodnich dużo złego się nauczają internistki. Wiem to też z własnego doświadczenia.
Czy Ojciec najdroższy pobłogosławi na to wszystko? Mnie nieraz różne pomysły do głowy przychodzą, ale zawsze sobie nic z nich nie robię, jak nie dotyczą Zgromadzenia wprost i nie wspominam Ojcu, żeby głowy nie zawracać, a teraz żałuję, bo to wszystko, co nieraz wpadnie mi w rękę jako pomysły genialne zagraniczne do naśladowania, majaczyło mnie się po głowie. Dowód, że nie samym Niemcom Pan Bóg takie myśli podaje, tylko to, że Niemcy nie żałują na to pieniędzy, a u nas trzeba najlepsze zamiary i chęci chować w kieszeń i puszczać w zapomnienie jako mrzonki nie do urzeczywistnienia, bo każdemu potrzeba pieniędzy na zwiedzanie zagranicznych zakładów, a na poparcie swoich krajowych to im brak.
Mówiłam też o tym z Braćmi, zachęcając ich, aby w podobny sposób urządzili cokolwiek dla chłopców (i to dosyć dawno) i Paweł[5] zachęcił się do tego. Mówiłam, żeby na wsi urządzili warsztaty choćby na większą skalę, a towar gotowy do miasta dostarczali i żeby również chłopcy w sukmankach chodzili i o “dyziurkach” nie myśleli.
Pani Bartoszewiczowa[6] też zaczyna marzyć o tym, żeby założyć żłobek i ochronkę dla chłopców do lat ośmiu, a potem oddawać ich pod opiekę Braci. To byłoby świetne, bo dla biednych chłopaczków tylko macierzyńskiej opieki potrzeba, a my, panny, nie zastąpimy im matek.
Jak by się tak wszyscy za ręce wzięli i jednakowo prowadzili te dzieci, to by zaraz inaczej wszystko poszło. Dobre to, podług mnie, patrzeć, jak inni robią, ale żywcem brać dla polskich dzieci to, co dla niemieckich lub angielskich jest dobre, a tym, co swojskie, pogardzać – tego strawić nie mogę. Dużo by jeszcze było do mówienia o tym, ale najważniejsze powiedziałam – dobre tymczasem i to.
Druga rzecz, która mi do głowy przyszła, to znowuż jak się naczytałam w Kurierkach, niby niechcący przy wiadomościach o wojnie[7], o tych strasznych zbrodniach, co się dzieją, o tych złodziejach i nożowcach, to mimo woli przyszło mi na myśl, jak by temu złemu zaradzić? Choć to do mnie nie należy, ale takie rzeczy obchodzą mimo woli. Otóż przyszło mi na myśl, że dla takich ptaszków byłoby najlepiej, żeby Bracia założyli dom poprawy, a raczej po prostu więzienie, do któreo żeby rząd przysyłał różnych przestępców i żeby ten dom był urządzony w ten sposób, żeby każdego świeżo przybyłego zamykać do oddzielnej celi, w której żeby był piękny krzyż i parę obrazów takich, żeby go wzruszyć mogły, a w dodatku parę książek zajmujących i odpowiedniej treści do poruszenia sumienia. Nadto żeby dozorcy do niego przychodzili i wdawali się w gawędy i to póty, póki by się nie skruszył i nie wyspowiadał, a następnie żeby go przeprowadzali do warsztatów, żeby albo się nauczył rzemiosła, albo pracowitości, jeżeli próżniak. I wypuszczać dopiero, jak się zupełnie poprawi, bo tak jak dotąd to te wszystkie więzenia są tylko szkołami zbrodni i każdy dorszym wraca, niż poszedł. Mówiłam o tym tak sobie, aby gadać, Józefowi Błaszczykowi[8], któremu się to bardzo podobało, i mówił, że może by się to i dało zrobić, rozszerzywszy posesję we Włocławku. Naturalnie, i do jednego, i do drugiego trzeba przyłożyć ręki i dobrze się natrudzić, ale te dwa środki będą najskuteczniejszymi do przerobienia naszego społeczeństwa.
Kończę już te swoje klity-bajdy, przerywane ze dwadzieścia razy, ale dobre i to, że się na tyle zdobyłam. Czytałam, że w Ameryce reformują więzienia, ale podług mnie ten sposób jeszcze najlepszym nie jest i ma nawet bardzo złe strony, ale co mi tam do tego. Nogi Ojcu najdroższemu całuję i błagam o błogosławieństwo i modlitwę. Błogosławcie.
Referat dałam Służkom, choć go jeszcze nie przeczytałam, jutro odeślę.
Adres Matki Pauli: Warszawa, Żurawia 18.





[1] Skrót ten oznacza: Bóg mój i wszystko w Przenajświętszym Sakramencie. Jest to hasło Zgromadzenia Małych Sióstr Niepokalanego Serca Maryi. Tym skrótem rozpoczyna się korespondencja między siostrami.
[2] W ten sposób autorka określiła siebie jako nauczycielkę, kochającą pracę z dziećmi.
[3] System freblowski – system wychowania dzieci w wieku przedszkolnym opracowany przez Friedricha Wilhelma Froebela (1782-1852). Uczył i wychowywał przez zabawę specjalnie dostosowanymi zabawkami.
[4] Adela Rokicka została przyjęta do nowicjatu Córek Najczystszego Serca Najświętszej Maryi Panny (Sercanek) 6 lipca 1890, a w 1903 przeszła do Zgromadzenia Małych Sióstr Niepokalanego Serca Maryi.
[5] Leonard Paweł Litwiński (1867-1957) – wieloletni przełożony generalny Zgromadzenia Braci Sług Maryi Niepokalanej (powstało 1883) i bliski współpracownik o. Honorata Koźmińskiego. Bracia prowadzili działalność edukacyjno-zawodową wśród młodzieży męskiej.
[6] Kazimiera Bartoszewiczowa – mężatka, członkini Stowarzyszenia Niewiast Ewangelicznych (powstało w 1889), które zajmowało się apostolatem wśród mężatek i wdów.
[7] Chodzi o wojnę rosyjsko-japońską, która trwała od 8 lutego 1905 do 5 września 1905.
[8] Antoni Józef Błaszczyk (1866-1932) – członek Zgromadzenia Braci Sług Maryi Niepokalanej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz